Po przetestowaniu całej gamy JBL Endurance, bardzo cieszyłem się na model TWS. Tak, jest najdroższy, tak, ma swoje niuanse, ale główna rzecz się nie zmieniła - dobry poziom komfortu i dobre brzmienie.
Podobnie jak wszystkie modele z tej serii, Peak dostarczany jest z zestawem wymiennych poduszek nausznych oraz markowym, krótkim, pomarańczowym kablem USB do ładowania. Zamiast gumowego etui, w zestawie znajduje się pełnowartościowe etui do ładowania.
Etui do ładowania
I moim zdaniem to jest największy minus tych słuchawek, bo obudowa jest naprawdę duża i gruba. Z pewnością zmieści się w kieszeni, ale cały czas będziesz go tam czuł. Tak, rozumiem, że Endurance Peak to nie malutkie Airpody, ale można by przynajmniej zrobić obudowę nieco bardziej płaską.
Z drugiej strony nie trzeba nosić etui w kieszeni, można je wrzucić do plecaka i wyciągnąć tylko po to, by naładować słuchawki.
Obudowa jest ciężka i w całości plastikowa. W środku ma dużą baterię, co jest dobrym rozwiązaniem. Oprócz slotu do ładowania jest też miejsce na przypięcie smyczy oraz wskaźnik LED pokazujący poziom naładowania w etui.
Słuchawki
Przejdźmy teraz do samych słuchawek. Jeśli znasz inne modele z linii Endurance, nie zobaczysz nic nowego w projekcie. Ten sam wygląd, ten sam kształt, nawet modyfikacje kolorystyczne są takie same. Słuchawki wystają zauważalnie poza uszy, więc zimą możesz czuć się niekomfortowo nosząc czapkę.
Obudowy słuchawek są w pełni wodoodporne, producent nie zaleca pływania w nich, ale spocenie się czy wejście w deszcz - nie stanowi problemu.
Również, podobnie jak młodsze modele, JBL Endurance Peak nie posiada żadnych przycisków. Wyjęcie słuchawek z etui powoduje ich automatyczne włączenie, a podczas zabezpieczania ich na uszach, są one już połączone ze sobą i ze smartfonem. Jeśli słuchawki nie były wcześniej przechowywane w etui, wystarczy odpiąć wkładki douszne, aby je włączyć.
Otwierają się nieco sztywniej niż w młodszych wersjach. Z jednej strony to dobrze - słuchawki są idealnie osadzone na nausznikach, ale też nie ściskają. Z drugiej strony nie można ich umieścić na uszach jedną ręką, podczas gdy w wersjach Dive, Jump i Sprint można to zrobić. Niuans, ale warty rozważenia.
Design na szczęście nie uległ zmianie w całości. Moim zdaniem są to jedne z najwygodniejszych słuchawek sportowych na rynku. Przecież kiedyś biegłam w maratonie z modelem Dive i miałam je na uszach przez całe 4,5 godziny. I nie czułam się w najmniejszym stopniu skrępowana, a to już coś mówi.
Ergonomia
Sterowanie słuchawkami jest dotykowe jak dotychczas i tylko na prawym module. Jeśli więc musisz używać tylko jednej słuchawki, powinna to być ta właściwa. Zwłaszcza, że mikrofon jest tylko w nim. Mikrofon swoją drogą jest przeciętny, tak jak w całej ofercie.
Gesty touchpada są nietypowe, ale można się do nich przyzwyczaić. Na początku było jednak trudno, bo zwykłe stuknięcie w korpus to play/pauza. Tak więc przy próbie regulacji głośności ruchami w górę i w dół, okresowo pauzowałem. Ale przyzwyczajenie się do tego raz wtedy nie ma problemu.
O najważniejszej rzeczy - dźwięku
Peak wykorzystuje te same 10-milimetrowe przetworniki, co wszystkie młodsze modele z linii Endurance. Dźwięk jest taki sam. Dominują w nim wysokie tony, niskie też są obecne, ale bardzo dokładnie. Dźwięk jest czysty, bez piachu i grzybów. Do joggingu i na siłownię to jest to, czego potrzebujesz. Izolacja akustyczna jest doskonała.
Autonomia
JBL Endurance Peak może pracować przez 4 godziny na jednym ładowaniu. Etui do ładowania dodaje kolejne 24 godziny użytkowania, czyli 6 pełnych ładowań. Co jest więcej niż wystarczające i co w pełni uzasadnia rozmiar etui do ładowania. Samo ładowanie etui na słuchawki trwa około 2 godzin.